→ akt: 1, scena: 1, dywan: 2,50zl/m
kreatywnosci jest wspanialym darem, ktory niestety nie
wszystkich dotyczy. czasem latwiej jest cos sklecic z
posiadanych informacji, niz wymyslec od podstaw…
przynajniej niektorym. ja sie don zaliczam. dostrzeglem na
mej podlodze dywan, co sklonilo mnie do nazwania tak
opowiadania, oraz umieszczenia nan jego akcji. do tresci
zalaczam gorace pozdrowiania dla `echo $USER`.
- …chwileczke… czysto! - mruknol Zdisiek.
mial racje – za rogiem biurka nie bylo nawet sladu zywej
duszy. tylko jego dzielny rumak, oddany przydupas &
bezprzymiotnikowy on.
ruszyli wraz z pierwszym promieniem lampki na biurku. ktos musial te lampke zapalic. Zdzisiu podejrzewal, iz jest observovany przez kogos lub tez cos, lecz nie wiedzial jeszcze ze to Ty go observujesz. tego juz pewnie sie nie dowie nigdy.
podroz na polodnie (w strone lampki, upiekszajacej
przeciwlegly rog pokoju) trwala juz od poczatku
opowiadania, gdy nagle Robin Zawodowiec (a musicie wiedziec
iz tak wlasnei bylo przydupasowi Zdzisia na imie) ujrzal
grope cymbalow, przywdzianych w lsniace stroje panqw, za 400
metrow dywanu kazdy.
- witajcie! – sklamal Zdzisiu.
- czego tutaj szukacie? – zapytal najnieswierzej jak tylko umial, najwyzszy z knypow.
- szukamy legowiska na dywanie, aby moc spedzic tam noc.
- w takim razie to nasz dywan!
- jak to Wasz? przeciez dywan nalezy do wlasciciela tej posesji, my zas tylko tu mieszkamy, a skror musimy zyc obok siebie, moze czas sie zaprzyjaznic, aby osiagnac wspolne cele?
- w lazience jest duzo miejsca! czemu tam nie mieszkacie??
- lazienka jest bardzo wilgotna, a od wilgocie moj rumak dostaje rozwlnienia, przydupasowi zas rosna warkocze w nosie. pozatym smierdzi tam jeszcze z toalety.
- matka – prac? – zapytal najinteligentniejszy z napastniqw, nieco glupszego, z wyraznie ogolna klatka piersiowa.
- co?
- sugeruje, iz nalezaloby ich prac – taki przecie nasz fach!
- zamknij sie glupcze! moze & jestes madry, ale nie zapominaj ze ja tu rzadze & tak bedzie dopoki cos sie nie zmieni!
- to moze my juz pojdziemy, zamieszkamy na przyklad w qchni, pozostawiajac caly pokuj tylko pod wasza komende?
- obawiam sie ze to nie mozliwe.
- ale dlaczego? czyz nie o to wam chodzilo?
(mina Robina Zawodowca wyraznie wskazywala na niski poziom
zrozumienia problemow, jakie znalazly swe miejsce podczas
dysqsji przywodcow stad)
- tak – chce… to znaczy CHCEMY tu panowac, ale musimy miec nad kim panowac – dlatego nie mozecie zamieszkac w kuchni. przykro mi. jestescie nam potrzebni, czy sie to Wam podoba, czy tez nie.
- dlaczego wiec chcieliscie nas wygonic, przepedzic precz ztad?
- musialem byc stanowczy!
- dlaczego?
- poniewaz ja tu rzadze!
- wobec tego co z tego?
- bo jesli bede uprzejmy dla kogokolwiek, strace autorytet!
- nie zastanawiales sie nigdy ilez moglbys zyskac, decydujac sie na wprowadzenie zmian?
- alez my jestesmy zmiana! zly wlasciciele, ktorzy rzecza mieszkalna wladaja, gnebia nas – biedny lud. my zas, glos gnebionego ludu, stawiamy czynny opor!
- przeto wlascicielowi nic sie nie stanie, jesli uniemozliwicie nam przeniesienie sie do kuchni.
- nie szkodzi… – dowodca napadajacego stadka zaczyna bawic sie para zardzewialych majtek, ukazujac swe przepelnione duma odlicze - wyraznie czoje przewage nad swym rozmowca - jego dzisiejsza ofiara.
- przeciez czlowiek jest istota logiczna - skoro tak postepujesz, misisz miec q temu powody…
- a moze moim powodem jest brak powodu?
- a moze brak zajecia & chec zapelnienia swej nudnej egzystencji, czyms? moze probujesz wykreowac sie od zera do bohatrea, ktorym nigdy nie byles, nie jestes & jesli niczego nie zmienisz, to z pewnoscia nie bedziesz. podejrzewam, iz to co robisz, jest wylacznie maska dla Twojej proznosci & pustki wewnetrznej. potrzebujesz sie jakos dowartosciowac, otaczajac sie pochlebcami, budzac strach wsrod bezborznej ludnosci & niszczac wszsytko to, na co…
- DOSC TEGO! lzesz! najchetniej sam osobiscie rzocilbym Cie zabom na pozarcie! nie waz sie wiecej tak mowic, bo… bo ja Ci tak karze!
- czemu zabraniasz mi wypowiadac mysli? bawisz sie czyms niezwyklym: masz asa w reku, moznaby rzec… czemu jednak nie chcesz wykozystac go stwarzajac cos dobrego? noc nastala juz dosc dawno, wiec wkrotce wzejdzie slonce, a co za tym idzie wlasciciel przyjdzie, podwinie rolety & zgasi swiatlo, my zas zgubimy kierunek. bedziemy musieli rozbic oboz & poczekac do zmierzchu z wyprawa. a tak bardzo chcielismy pojsc spac!
- to co robi wlasciciel jest zle & my to zmienimy, zaczunajac od dzis!
- a co on takiego robi?
- zabiera nasze pieniadze!
- przeciez on z nich oplaca czynsz za mieszkanie, placi za prad, wode, gaz & brudne skarpetki na obiad! sam nie ma z tego prawie nic, a gdyby nie on, nie mielibyscie tego co macie teraz, a po miesiacu przyszliby milicjanty & Was wciagneli nossem, jak zeszloroczne sloniki!
- ale tyle sie mowi o zlym wlascicielu, ktory nas ciagle okrada?
- nie pomysleliscie niegdy, ze to moze byc manipulacja? ze moze ktos chce Was podburzyc przeciwko wlascicielowi, a gdy tylko sie go pozbedziecie, zajac jego miejsce?
- nie pomyslelismy…
- a nie pomysleliscie…
- nie…..
- wiec pozwolcie, iz Wam przedstawie sytuacje. zyjemy na swicie, gdzie praktycznie nie ma zla & dobra w czystej postaci – wszystko niemal przybiera formy posrednie. Wam zas probowano utorzsamic wlasciciela ze zlem wszelakim, a Wasze zapedy hooliganskie z czyms dobrym, ratujacym to co pozostalo. wszystki jedno czy bedzie u wladzy wlsciciel, czy ten spasiony warchlak Dosia: woda zawsze bedzie kosztowac tyle ile kosztuje, jedzenie bedzie trzeba zdobyc, a gaz sie sam nie wydobedzie… przynajmniej nie ten sporzywczy… za to wszytko trzeba zaplacic, a aby miec na to pieniadze, trzeba zapracowac. my cos wytwarzamy, inni cos wytwarzaja – kazdemu sie cos za t nalezy, wspolmiernie do wlozonej pracy. takie sa zasady wspolzycia z innymi ludzmi. czy sie Wam to podoba, czy tez podoba sie nie, slonce zawsze wstanie o swicie, corka rodzicow bedzie smierdziec, a skarpetki beda sie kroszyc, dopoki sie ich nie postawi w piwnicy, na zasluzona emeryture. swiat jest jak wielki but, a ludzie to skarpetki - zmieniajaa sie co pare lat, po czym kazdego czeka emerytura.
- madrosc od Ciebie emanuje Zdzisui!
- wiem – inaczej by mnie nie bylo w tym opowiadaniu!
- zalozymy klub na Twa czesc! nazwiemy go… klub AA!
- AA? coz to takiego?
- eee… tego nie wiem, ale jak posiedzimy & popijemy troche, cos sie wymysli!
- bywaj wiec zdrow przywodco stada!
- zegnaj medrcu zza biurka!
& tak ruszyli – kazdy w swoja strone. punki zaczely stawiac
chlewik z mysla pozniejszego przerobienia na klub AA HQ,
gdy Zdziusiu wraz z kompaniami ruszyli w strone
przepalajacej sie zarowki, ktorej wlasciciel zapomnial
wymienic. w miare uplywajacych godzin, bohater coraz
intensywniej czol sraczke swego przydupasa, co niechybnie
oznaczalo zblizanie sie do lazienki. z tamtad juz tylko o
strzal mozdzierzem do qchnii. zmierzajac w jej kierukq,
dotarli do pierwszego pinktu – poslania rozlozonego przy
lozq w tamtym kacie (nie tam – troche bardziej w prawo).